Napisałem kiedyś parę słów pod wpływem tego obrazu:
PIES GOYI
Mój przyjacielu, równie dobrze, zamiast łba tego psa mogłaby być tam twoja głowa
Myślisz, ze ogrzewa cię światło a ono tylko odbija się w oku, które widzi obsuwającą się wydmę świata
Skowyt uwiązł ci w gardle i sądzisz, że to jakaś fanaberia poetów by skomleć, kiedy zasypują cię piachem
Twój Pan, gdzie jest? Czy zagoił ci się już grzbiet wygarbowany kiedyś przez jego kij?
Mówisz: gniew Mistrza mojego to boży gniew! Czy nie dlatego, że wówczas cierpienie twe, choć głębsze – wydaje się też metafizyczne?
His Master’s Voice: słyszysz? Czy jest to głos wołającego na pustyni czy też szmer przesypujących się ziaren piasku, które w końcu zduszą twój oddech?
Patrz: nicość jest jak płonąca ochra! Ale ty mówisz, że to jedynie brudna żółć I dziwisz się, że można ją uznać za symbol życia, że przecież to tylko liszaje zdjęte z muru tego szalonego malarza Goy’i
Nie wiem, czy pysk swój opierasz znużony monotonią dziejącej się hekatomby kiedy wszystkie kolory przeganiane są na cztery wiatry?
Nie wiem – jest już w tobie spokój i pokora życia wiernego jak pies? Czy też rezygnacja i zmęczenie sługi wygnanego z pańskiego pokoju?
Czy gasnąc, pochłonięty przez śmiertelną czerń będziesz sie pocieszał, że o zdechłym nie mówi się źle? Że mogą cię nawet wtedy nazwać swoim najlepszym przyjacielem ? I pamiętać, że właśnie tu leżysz pogrzebany?
3 komentarze:
Napisałem kiedyś parę słów pod wpływem tego obrazu:
PIES GOYI
Mój przyjacielu,
równie dobrze, zamiast łba tego psa
mogłaby być tam twoja głowa
Myślisz, ze ogrzewa cię światło
a ono tylko odbija się w oku,
które widzi obsuwającą się wydmę świata
Skowyt uwiązł ci w gardle
i sądzisz, że to jakaś fanaberia poetów
by skomleć, kiedy zasypują cię piachem
Twój Pan, gdzie jest?
Czy zagoił ci się już grzbiet
wygarbowany kiedyś przez jego kij?
Mówisz: gniew Mistrza mojego
to boży gniew!
Czy nie dlatego, że wówczas cierpienie twe,
choć głębsze – wydaje się też metafizyczne?
His Master’s Voice: słyszysz?
Czy jest to głos wołającego na pustyni
czy też szmer przesypujących się ziaren piasku,
które w końcu zduszą twój oddech?
Patrz: nicość jest jak płonąca ochra!
Ale ty mówisz, że to jedynie brudna żółć
I dziwisz się, że można ją uznać za symbol życia,
że przecież to tylko liszaje
zdjęte z muru tego szalonego malarza Goy’i
Nie wiem, czy pysk swój opierasz znużony
monotonią dziejącej się hekatomby
kiedy wszystkie kolory
przeganiane są na cztery wiatry?
Nie wiem – jest już w tobie spokój i pokora
życia wiernego jak pies?
Czy też rezygnacja i zmęczenie
sługi wygnanego z pańskiego pokoju?
Czy gasnąc, pochłonięty przez śmiertelną czerń
będziesz sie pocieszał,
że o zdechłym nie mówi się źle?
Że mogą cię nawet wtedy nazwać
swoim najlepszym przyjacielem ?
I pamiętać, że właśnie tu leżysz pogrzebany?
* * *
Cały wpis można znaleźć tutaj:
http://wizjalokalna.wordpress.com/2009/11/24/jak-pies/
Pozdrawiam,
S.
Jestem zaskoczona, oczywiście pozytywnie :) Jutro wrócę do wiersza, lubię wracać.
Prześlij komentarz