O autorze

Wiersze piszę od 2004 roku, od 2009 ekfrazy do obrazów Edwarda Muncha. Jestem laureatką kilkudziesięciu konkursów poetyckich m. in. XXXII OKP im. H. Poświatowskiej, XVIII i XIX "Tyskiego Lata Poetyckiego", XV OKP „Sprostać Wierszem”, XIX Konkursu Poetyckiego o Nagrodę im. K.K. Baczyńskiego (nagroda TETIS, za zestaw poetycki wyróżniający się nowatorstwem formalnym i niekonwencjonalnością) oraz XVIII OKP im. Rafała Wojaczka, XVII OKP im. Wacława Olszewskiego,   VIII OKP im. K. Ratonia, XX OKL im. Marka Hłaski, II Ogólnopolskiego Otwartego Konkursu Poetyckiego w Oleśnie "Szuflada", XI OKP im. Michała Kajki, XLIV OKL o "Rubinową Hortensję", I OKP im. Danuty "Inki" Siedzikówny i XIX OKP "Dać Świadectwo". Moje wiersze były prezentowane na antenie Polskiego Radia. Można je również znaleźć w kilkudziesięciu pokonkursowych almanachach.

Nominowana do finału VI Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego im. Kazimierza Ratonia na książkę poetycką.

Nagroda główna - wydanie tomu poetyckiego w XIX Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim
"Dać  świadectwo", Kraków 2011, Wydawca: Śródmiejski Ośrodek Kultury.

"czarne koronki" wydane (2011)

Książka była nominowana do nagrody za najlepszy poetycki debiut na festiwalu 
Złoty Środek Poezji (2012).



Na początku września 2018 roku został wydany drugi tom moich wierszy pt. "ROZDZIAŁY"  - wydawnictwo KWADRATURA  (Łódzkim Domu Kultury).




Publikacje:

"Akant", "Topos", "Dziennik Polski", "Fragile", "PAPERmint", "Rocznik Powiatu Olkuskiego", "Fraza", "Arterie"; pisma internetowe PKPzin, sZAFa, Śląska Strefa Gender i inne. 

 ------------------------------------------------------------

Edward Munch "Dziewczęta na moście", 1905
Wallraf-Richardz-Museum w Koln jest jednym z największych muzeów w Niemczech.
Na każdym piętrze znajdują się obrazy z innego wieku czy też zbliżone wiekami - w jednym dniu tyle wrażeń. Mogłam obejrzeć tylko dwa dzieła Edwarda Muncha z trzech znajdujących się w Muzeum. Trzeci został wypożyczony. Mój pierwszy kontakt z jego obrazem - oko w oko. Nie wiedziałam, że to będzie akurat ten.

------------------------------------------------------


Postanowiłem zaprezentować utwory Bogumiły Jęcek z mającego się ukazać w listopadzie jej debiutanckiego zbiorku wierszy pt. "Czarne koronki". Tomik w całości jest oparty na ekfrazach do obrazów jednego z największych ekspresjonistów - Edwarda Muncha. 
Co łączy skandalizującego (w swoich czasach) malarza i współczesną poetkę? Trudno jednoznacznie odpwiedzieć. Na koniec posłowia do tomiku poetka zadaje pytanie: "Pisałam jego, siebie czy nas?" 
Jednak czytając utwory Jęcek, wydaje się, że miano Madame de Munch ukute przez środowisko poetyckie ma tu uzasadnienie. Jak wyglądałyby wzajemne relacje tych dwojga twórców, gdyby nie dzieliło ich 100 lat? Możemy snuć przypuszczenia... Tymczasem zapraszam do zapoznania się z kilkoma wierszami z tomiku "Czarne koronki". Wydanie zdobią zdjęcia udostępnione autorce przez Muzeum Muncha w Oslo, dokumentując nie obrazy, ale właśnie życie osobiste malarza. I na koniec nie zapomnijmy, że sztuka jest formą (jednak) kreacji... :)
                                                                                                                                                      Polecam,
                                                                                                                                            Piotr Fedorczyk
                                      
                                          --------------------------------------------------


Recenzja

Edward Munch wierszem Bogumiły Jęcek

Koronka przywodzi na myśl delikatność, wzór i artyzm. Jej piękno w tomie Bogumiły Jęcek "Czarne koronki" zostało zestawione z kolorem czarnym, który niezmiennie, tradycyjnie oznacza barwę żałoby i śmierci, zła czającego się za rogiem. Zgodnie z określeniem "czarne myśli", wzbudza niepokój. Czarny to także elegancja. Takie też są wiersze Bogumiły Jęcek. Dominuje w nich ciemność, czerń, śmierć i choroba. Są to wiersze spod znaku Edwarda Muncha, czyli poetyckie ekfrazy do dzieł słynnego malarza. Tytuły wierszy nawiązują bezpośrednio do obrazów Edwarda Muncha. Większość utworów istnieje wprawdzie samodzielnie, lecz głębię osiągają dopiero w zestawieniu z konkretnym dziełem Norwega. Obrazy zdają się znakomicie dopełniać teksty, choć powinno być na odwrót, ponieważ to obrazy istniały pierwsze i to one stały się inspiracją dla autorki. Podobnie jak dzieła Muncha, wiersze Jęcek budzą niepokój, zwracają naszą uwagę ku nieuchronnej śmierci, bywają momenty, w których czytelnik chciałby powiedzieć "dość". Na obrazie "Letnia noc (Inger na brzegu)" z 1889 roku widzimy piękną kobietę, w białej sukni - symbolu niewinności, czystości, składania ślubów. Mogłoby być tak pięknie, gdyby nie... czarny punkt na końcu plaży. Jednak to właśnie jest Edward Munch a Jęcek staje się tłumaczem i opowiadaczem jego dzieł. U tych artystów piękno zawsze zestawione jest z mrokiem.

Pochód

Przystań może być różowa. Morski brzeg
jak przepaść. Wyspa otwartą kobietą, do której
pragnie się przejść. Noc przybliża

cienie do fiordu - rozmnaża je księżyc
i układ gwiazd. Idą nieistniejące
w koszmarnych sukniach.

Edward Munch "Letnia noc nad fiordem w Oslo", 1900


Autorka nie opisuje bezpośrednio obrazów, opisuje uczucia, emocje, dostrzega konkretne sytuacje, zdarzenia, najczęściej pisze w pierwszej osobie, co sprawia, że utwory stają się nam bliskie, odnajdujemy w nich siebie. Narratorka jest mordercą, jest ofiarą, matką, chorym dzieckiem, obserwatorem z balkonu paryskiej ulicy. Jęcek buduje napięcie, stosując krótkie zdania, używając znaków interpunkcyjnych, stawiając pytania. Akcja w utworach jest szybka. Pozostawia ziarno niepokoju. Przez niektóre wiersze chce się szybko przejść, wręcz przebiec, jak w utworze "Ucieczka bez nóg", który powstał na podstawie "Krzyku" Muncha z 1893 roku. Podobnie jest w utworze "Portret dziewczynki":

Portret dziewczynki

Początek jest jeden? Ból zapada się w wózku,
który jedzie torem pociągniętym przez pędzel.
I wystarczy niewielki deszcz. Patrzę

na niewidoczne pręty i kręcę kołami
po celi; strach płynie. Odbijany przez brzegi
tnie długość. Koniec to ostatnie spojrzenie.

Edward Munch "Portret Betzy Nielsen", 1887


Napięcie wzmaga stosowanie kontrastów: kobieta-mężczyzna, biel-czerń, młodość-starość. Czasami, żeby ukazać piękno, trzeba to zrobić na tle brzydoty i odwrotnie. Kontrast nie pozwala przegapić, ani zapomnieć.

Matka i córka

wieczorny spacer

To ja jestem czerń, w mojej twarzy
odbija się księżyc. Jej broszka zapina
każdy dzień. Gdyby nie biała
suknia, ile miałaby lat?

Z oczu, jak z dwóch krtani,
chce wyjść głos. Tak spięta, niczego
nie udaje. Ma gorącą twarz
i rozgrzane ręce - zachodzi
w domu. Codziennie.

Edward Munch, "Matka i córka", 1897


Pod dużym wrażeniem pozostawia nas wiersz "Rozstanie". Kobieta i mężczyzna. Dwie połówki. Kiedy już się odnajdą i rozpoznają, tworzą całość, która powinna być nierozerwalna. Jak plaża i morze. Plaża nie istniałaby bez morza. Morze ma zawsze kres przy jakimś lądzie. Istnieją razem. Ludzie niekoniecznie. Bardzo obrazowy wiersz. Uderza piękną przenośnią, temat rozstania traktuje poważnie i dosłownie.

Rozstanie

Plaża nie zostawia morza. A ty podnosisz się
i idziesz, zostawiasz mnie jak drzewo. Ogień
to krzew, który nie spali się nigdy,

nie będzie zielony. W morzu niczego nie znajdziesz,
ono tylko rozbiera. Opadniesz
ziarenkami.

Edward Munch "Rozstanie", 1896


Wiersze Bogumiły Jęcek tak, jak dzieła Muncha, to impresjonistyczne obrazy, naznaczone mrokiem i niepokojem, ale pełne kolorów. Dominuje czerń i biel, którym towarzyszą: czerwony, niebieski i żółty, np. "czerwony gorset", "z włosami czerwonymi od słońca", "w żółtym powietrzu", "w żółtym fotelu", "w płomieniu niebieskiej świecy", "w niebieskim bursztynie". Autorka stosuje szeroką gamę nie tylko barw, ale i tematów, jakie przywodzą na myśl dzieła Muncha. Konflikt płci zaczyna się od najmłodszych lat, co przedstawia wiersz "Dzieci". Wstyd zawsze zaczyna się od skrzyżowanych ramion, jak w "Nagim dojrzewaniu". Erotyzm jest najsilniejszy, gdy dostrzegany w codziennych zajęciach:

Dziewczyna przy zmywaniu

Że właśnie teraz o tym myślę. Widzę
siebie pod suknią. Jakby ktoś patrzył,
jakby stał za mną. Jeszcze kilka talerzy
i odwrócę się po nic; nagle.

Edward Munch "Dziewczyna przy zmywaniu", 1896


Po tomik poezji "Czarne koronki" warto sięgnąć z dwóch powodów. Po pierwsze dla samej oryginalnej poetyki Bogumiły Jęcek, a po drugie ze względu na dzieła Edwarda Muncha, z których co najmniej kilka, dzięki wierszom Jęcek, pozostanie w pamięci czytelników.

Aneta Kielan


Bogumiła Jęcek Czarne koronki
Wyd. Śródmiejski Ośrodek Kultury, Kraków 2011


źródło: www.lamelli.com.pl

                                                   -------------------


Recenzja - "ROZDZIAŁY" Bogumiły Jęcek, Kiljan Halldorsson


 Bogumiła Jęcek "Rozdziały", Kiljan Halldorsson



Otulony górską zimą, bajeczną; otoczony poezją, zatopiony w sobie, dzięki tej poezji... Przygnębiony dziś ciągle tym, co się wydarzyło ostatnio... No, ale przecież trzeba jakoś dalej iść...
Żebym tylko umiał zebrać myśli, z zakwasami w mięśniach i po tęgim, gorącym rosole...
Poetko!
Bardzo się czuję zaszczycony tym drugim podarunkiem, i tym, że mam już Pani dwa tomiki z Jej autografem i serdecznym słowem!
Pamiętam, gdy do moich rąk, kilka lat temu, trafił Pani debiutancki tomik pt.: "Czarne koronki"! Byłem ogromnie zaciekawiony, przez tego naszego ulubionego norweskiego malarza... Gdy otwierałem książkę, wykonałem ruch celowy - spis treści, bo się chciałem dowiedzieć, czy jest tam coś o moim ukochanym obrazie Edvarda Muncha "Noc w St. Cloud"... Z Pani słowami poczułem się jak u siebie... Opisała pani moje myśli... Pisząc o tamtej nocy wymalowanej, i o wszystkich innych malarskich, emocjonalnych przedstawieniach Muncha; podarowała mi Pani szczególną przygodę czytelniczą...
Ciągle i ciągle wracam do tamtych wierszy... I tak samo chyba będę wracał do wierszy z Pani drugiego tomiku...
Nie napiszę jakiejś suchej recenzji... Bo cóż tak na sucho napisać... Żem blisko dziś świata Witkacego, to jego definicję podam, poezji, że nie jest ona wyrażaniem myśli w rymach, tylko tworzeniem syntezy obrazów, dźwięków i znaczeń słów w pewnej formie... Ja bym do tego dodał - jest to mistrzowska opisowość, która tworzy kłębek, z którego myśl można wysnuć... Wspomnienia, wspólnota doświadczeń, ujęte to wszystko w dobre brzmienie...
Lubię czytać wiersze na głos... Wtedy czuć ich temperaturę...I tu temperatura jest wysoka!... Nie tak wiele słów... Uważnie dobranych słów! I w tym całe życie!
Przy drugim tomiku zdałem się na przypadek. No, może nie tak całkiem... Bo najpierw strona tytułowa... Tak trzeba, bo w końcu gdy sama autorka śle w podarunku... Z serdecznego zaproszenia skorzystałem i poszedłem w świat wierszy... Zdając się już na przypadek, bo treść miała być diametralnie inna od tej z pierwszego tomiku... Pierwsze napotkałem "Poletko", jakże treściwe, prawdziwe:
Syn kosi trawę, a mąż układa pocięte
i porąbane drewno pod okapem wiaty.
Ja wyrywam chwasty na małej skarpie.
Wydaje się nam, że jesteśmy razem.
Po lekturze innych wierszy, pomyślałem sobie, że to niezły wstęp... Mamy poczucie bycia razem. Życie to poczucia. Wiele nam się wydaje, choć każde życie, nawet tych najbliższych, ma swoje tajemnice, głębie, do których nie dotrzemy... Ale i tak w tym razem jest dość, by kochać, pielęgnować, by być czułym... Ci, co są obok, tu i teraz, ale i ci, co odeszli, wspomnienie o nich, wiedza o ich przeżyciach, co jest cegiełką tej całej wielkiej historii...Ja, oni, tamci, i ja sprzed lat, który, która też już przecież nie istnieję... Sam - bo każdy jakoś to swoje życie sam przejść musi, zmierzyć się z nim, wreszcie spotkać śmierć - w cztery oczy... Ale i razem, bo jednak człowiek nigdy nie jest sam... Bo jest jednak obok innych, i składa się z innych...
Teraz i wczoraj. Drobiazgi, chwile. Dzisiejsze, przeszłe... Jest jak w życiu. Choć dziś może nie jest tak strasznie... Są rzeczy niepojęte - obóz, zagłada tuż obok, niezgoda, przewlekłe partyzantki, wreszcie jakieś kompromisy, co zawsze będą uwierały, po kres... Mniejsze zło, gdy już dobra nie widać...
Indywidualne dramaty... Coraz bardziej przebrzmiałe, bo przecież czas leci, choć warte pamiętania, bo to przecież nauka, płynąca z lat, gdy zatryumfowała pogarda...
Tak mi pani przypomniała, jak w dawnych czasach słuchałem dziadka opowiadającego o obozowych niesamowitościach... To wraca, tak jak w Pani tomiku - jest dziś, i nagle w to wszystko wkrada się wspomnienie o czymś niewyobrażalnym... Pamiętam szczególnie pewne lato - lipiec, zmierzch, otwarte okna na ogród - rodzinne kółko, przy lampie naftowej, by specjalnie nie zakłócać mroku... Dziadek wspominał rzeczy, które mnie, szczeniaka wtedy, skłaniały do zadawania absurdalnych pytań: Czy wtedy też trawa była zielona? A niebo niebieskie? A jak zachodziło słońce... Tak samo było... Ku mojemu zdziwieniu, ale też i przerażeniu... Był taki spokój, tylko ćmy, błyszczące oczy, pies całkiem odprężony, śpiący koło naszych nóg... Spokojne teraz, ówczesne teraz, z mej szczeniackiej epoki, pełne jednak napięcia, bo pośród wspomnieniowych niesamowitości czekaliśmy na sowę, która każdego zmierzchu przylatywała, by posiedzieć trochę na takiej pochyłej tyczce, po której piął się dorodny jasiek... Zjawiała się jak duch, niewielka, czarna sylwetka w późnowieczornej zorzy...
Ptaki. Patrzenie na ptaki... Ogromnie to lubię. Bez jakiegoś ornitologicznego zapału goniącego za rzadkościami - moje ptaki to (pomijając islandzkie ptasie szaleństwo): gawrony, wróble (ku mojemu przerażeniu coraz rzadsze w moim Krakowie - a przecież kiedyś uszy puchły od ich kłótni i awanturniczych zalotów oraz miłosnych przechwałek), gołębie, sroki, coraz bardziej miejskie sroki... Ogromnie polubiłem wiersz pt.: "Relacja" To przecież samo życie. Tak dokładnie opowiedziane! W tym krótkim opisie! Pewien lęk przed dorosłością. Trochę uzasadniony. Ta wrona, co odgania, to pewnie tato; ta, co przemyca smakołyki, to z pewnością mama, która marzy przecież, by jej pisklątko zawsze było małe i nigdy nie odleciało... Bo gdy się tak przyjrzeć dorosłej sroce w zielonościach tui... Dzieje się zło, z naszego punktu widzenia zło, którego jednak nie sposób uniknąć, nie sposób mu zapobiec, musi się dziać... Ale niech już tak będzie, w tym pięknym świecie, jednak...
Przytaczam znów słowa poetki, z nadzieją, że mi wolno: "Relacja":
Przy śmietniku rodzina wron. Młode uczą się
zdobywać pożywienie, skrzeczą i chodzą za dorosłymi,
próbują wymusić dokarmianie. Jedno z rodziców odgania,
drugie wkłada do dziobów ptasie smakołyki.
*
Widzę z okna, jak sroka dostaje się do gniazda
ptaków w czterometrowej tui. Z dziobem
w miękkich gałęziach macha skrzydłami i najwyraźniej
znajduje pożywienie; trwa to ponad chwilę.
----
Tu i teraz, wczoraj, miejsca, kiedyś straszne, stające się później placem zabaw dla dzieciaków, dla nowego życia, które jeszcze nie rozumie... Czasem to zabawy w strzelaninę i śmierć - w końcu dziecięce zabawy to naśladowanie dorosłych...
Na tym świecie wszystko jest na chwilę: my, nasze wielkie sprawy i małe sprawki... "W odcinku". Jakie to też urocze... I też ile moich własnych wspomnień z tego wyrasta... Stara kuźnia... Mój pradziadek był kowalem (po latach, gdy obejrzałem zdjęcia z jego podobizną, odkryłem, że ten miłośnik życia i kobiet był szalenie podobny do Knuta Hamsuna!) - ważna figura w jednej z podkrakowskich wsi... Za moich czasów już była ta kuźnia uśpiona. Obok tej kuźni, w jednej z rodzinnych kolebek, wśród malw, w niebiskim domku mieszkały dwie siostry mojego dziadka, które z czasem przemieniły się w maleńkie staruszki, jak z bajki, w bajkowych wnętrzach chaty ze świętymi obrazami i rozkochanym w swoim miejscu, wdzięcznie rozgałęzionym, rozłożystym, kwitnącym na różowo oleandrem... Obie żyły sto lat i zawsze były razem... W ich domu wisiał kiedyś szafkowy zegar. Dziś tyka w moim domu, zadbany, naoliwiony, kapryśny, rozkosznie niedokładny, w zależności od aury albo wyrywający się do porzodu, albo nie nadążający za elektroniczną dokładnością... W swoim rytmie, w swych nastrojach... (Tak jak i ja, w sumie, ja, z tą moją dziadkową łyżką wojenną, wojskową, od której dawno temu urwał się widelec - resztki jakiegoś żołnierskiego niezbędnika - kiedyś nabierające jakieś wodzianki na brukwi, dziś wędrujące do mego dzioba napełnione treściwymi, pokojowymi zupami ...) Mierzył czas już tylu ludziom...
Kuźnia z wiersza została rozebrana. Wszystko gdzieś przeszło:
Siedzimy pod wiatą, na stole dwie filiżanki
i termos z kawą. Przed nami,
na wykarczowanej kiedyś ziemi, las.
Także i moje tu i teraz. Kłopotliwy (kłopotliwy, bo dziś decyzją władz na terenie parku krajobrazowego), odziedziczony kawałek ziemi, gdzie kiedyś przylatywała sowa. Ten kawałek sąsiadował kiedyś z polem, którym zajmowała się miejscowa baba - istota z rodzaju straszydeł, przed którymi uciekają dzieci. Niestrudzona, sękata baba rwała tam chwasty, ciupała... Różne tam rośliny usiłowała uprawiać... Były buraki, był i mak nawet... To było czterdzieści lat temu... Czas porwał sękatą babę w zaświaty, czas posiał tam las... Pobliski starodrzew wypuścił trójkątną - bo taki kształt ma sąsiadujące z moją ziemią poletko - odnogę - rozsiał się brzozami, jaworami, klonami... Nikt by dziś nie uwierzył, że na miejscu tej dorodnej leśnej gęstwiny kiedyś siała baba mak...! Żyję już tak długo, by widzieć tak niesamowite zmiany... Kiedyś to było nie do uwierzenia - czas się wlókł, wszyscy żyli i wydawali się nieśmiertelni... Dostrzec, jak rośnie las?... Dziś prawie nikt nie żyje, ale jest las...
Natura, która daje stanowczy sygnał. Natura, która jednak, choć zwykle zwycięska, nie ma z nami łatwego życia, o czym i poetka wspomina: "Notatka":
Brzozowy lasek poprzeplatany sosnami,
sam się posiał na polu za domem. Równo jak od linijki.
Przecina go sieć wysokiego napięcia. Kiedy drzewa
podrosły, trzeba było kilka ściąć, w tym sosnę,
żeby uniknąć zakłóceń w dostawach.
My, i przodkowie w nas, my i nasza przeszłość, przeżyta; i przyroda... My, dziś pod niebem tak dziwnie, tak regularnie pokreślonym śladami po samolotach... W drodze dokąd? W tym wszystkim jest to pytanie, można się go tam doszukać...
Niepowtarzalności, w detalach, ale przecież ile podobieństw. Nie tylko tu, w tej naszej doświadczonej Środkowej Europie, ale w ogóle...
Chciałbym tu jeszcze gadać i gadać, i przytaczać słowa, właściwie wszystkie, ale przecież popełniłbym wtedy przestępstwo!
Można powiedzieć, uchodząc w jakąś zwięzłość, skrótowość, że Bogumiły Jęcek "Rozdziały" to opis życia: umiejętny, uważny, pełen uczucia, dobrego uczucia... Obcowanie ze sztuką to przyjemność. I ja mam ogromną przyjemność w obcowaniu z tym tomikiem, choć w tej przyjemności są i łzy... Ale to tak jak w życiu - i radość, i płacz, i zachwyt, i tęsknoty... I jakaś ostateczna zgoda na to wszystko, co się dzieje, z jakąś wiarą w zakamarkach duszy, że wszystko ma jakiś sens...
O, bogowie drodzy, gadałbym i gadał...
Tak, mijamy, po nas bawią się dzieci, w końcu rośnie las... A my, póki jesteśmy, starajmy się chodzić na palcach... Pokochałem Panią absolutnie za to chodzenie jak najciszej, prawie na palcach, obok wygrzewających się w słońcu jaszczurek...
Starajmy się nie przeszkadzać... Uczmy się nie wadzić, nie zagarniać nazbyt wiele, szanować... Przy tej okazji Goethe mi przychodzi na myśl, ten miłośnik życia, wydobyty z pamięci człowieka kształconego:) Goethe:
Wiem, nic tu do mnie nie należy.
Nic oprócz myśli, co z więcierzy
Ducha swobodnie się wyzwala.
Nic, oprócz chwili, z której błogi
Los pośród ziemskiej mojej drogi
Szczodrze korzystać mi pozwala.
Dziękuję Pani, Pani Bogumiło! Za piękno, za naukę, za przypomnienia!... Za drobiazgi, które znaczą tak wiele, choćby za tego piątaka z rybakiem... Jeszcze pamiętam te monety w obiegu... Pierwsza, druga klasa - taki drobny codzienny rytuał - ja szedłem do szkoły, tato do pracy - dawał mi piątaka na ciastko, czasem był to rybak... W moich czasach był już dość wyjątkowy, więc trochę żal się było z nim rozstawać... Ale do dziś posiadam jedną taką monetę, na pamiątkę:)
Nie tak dawno temu usłyszałem od kogoś, że traci czas ten, kto nie czyta poezji. Czytajcie więc poezje. Także i poezje Bogumiły Jęcek!
Urocza artystyczna Łódź!... Poetycka i graficzna... Okładkę zdobi grafika Roberta Ruszczyka. Po więcej warto zajrzeć dalej: malekolory.blogspot.com
No i po poezję sięgnąć trzeba, wspaniałą, by nie marnować czasu. Poczytajcie:
Bogumiła Jęcek
"Rozdziały"
Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2018



Źródło: kiljanhalldorsson


                                          --------------------------------------------




Recenzja "Rozdziałów" Bogumiły Jęcek - Tomasz Cieślak


Bez czasu

  Wydawnictwo Kwadratura opublikowało niedawno tom wierszy „Rozdziały” autorstwa Bogumiły Jęcek, łodzianki urodzonej w Oleśnicy. Zbiór pomyślany został jako wielowątkowa opowieść, w której czytelnik nieuchronnie będzie zapewne próbował odnaleźć ślady autobiografii poetki – na tyle są czytelne, spójne, konsekwentne. Oczywiście – rzecz może być jedynie artystyczną kreacją, czystą fantazją lub przemieszaniem „prawdy” i „zmyślenia”. Oba te pojęcia biorę zresztą w cudzysłów, bo jakie istotne znaczenie mogą mieć dla odbioru całości? Co zmieni nasza wiedza o prawdziwych kolejach losu autorki? Dla niej samej wiersz – wspomnienie, ba! Tom-wspomnienie byłby zapewne czymś niezwykle ważnym. Ale dla nas, obcych, musi się stać co najwyżej czymś, w czym sami się odnajdziemy, bo dobrze opowiedziane, co nas uwiedzie, skupi uwagę. Ale może też otworzy na nasze własne wspomnienia?
  Bogumiła Jęcek konstruuje bohaterkę, żonę i matkę, wspominającą dzieciństwo w dwupiętrowym poniemieckim domu, na tak zwanych Ziemiach Odzyskanych, na które rodzina dotarła ze Wschodu (o czym świadczy choćby wspomniany w jednym z wierszy zaśpiew ciotki). Dzieciństwo, jak można się domyślać, już dość odległe w czasie, bo sięgające okresu tuż powojennego, kiedy sąsiadami byli przez kilka miesięcy jeszcze niewypędzeni Niemcy. Mały, ubogi, ograniczony terytorialnie świat dzieciństwa, już ostatecznie utracony i jedynie wspominany, z kanapkami zawijanymi w gazetę, z zapachem pasty do podłóg, z piwnicą, której bohaterka bała się jako dziecko, babciną herbatą, śnieżnymi świętami z choinką ozdobioną włosami anielskimi i prawdziwymi świeczkami. Ujmujące to i poruszające w prostocie obrazowania, bezpośredniości opisu , sprawiającej wrażenie nie działania artystycznego, a zwykłego notowania, szkicu składającego się z kilku subtelnych kresek. Co z tego, że dużo w literaturze ostatniego trzydziestolecia tego typu zabiegów, więcej nawet – właśnie takich miejsc i doświadczeń (Gdańsk Huellego i Chwina, Dolny Śląsk Tokarczuk, Maliszewskiego i Różyckiego)? To naprawdę nieważne.
  Ale wspomnienia to tylko jedna strona „Rozdziałów”. Drugą jest „teraźniejszość” (też na wszelki wypadek wezmę ją w cudzysłów, bo trudno dociec czy prawdziwa, czy poetycko zmyślona?). Wiejski lub podmiejski dom (chyba wakacyjny?), koszenie trawy, rąbanie drewna, gotowanie obiadu. I tu podobna skrótowość, bezpośredniość, bezpretensjonalność w budowaniu obrazów. Poetyckie „teraz” okazuje się rychło niezbędne właśnie do wysnucia wspomnień z dzieciństwa, które są bardzo płytko skryte pod skórą codzienności, nieminione, stale obecne. Nawet nie przywoływane przez bohaterkę, co – przepraszam za sformułowanie –  same się przywołujące, na zasadzie skojarzenia, odległego podobieństwa miejsca czy okoliczności. Bogumile Jęcek udało się chyba niezwykle trafnie poetycko oddać sam mechanizm wspomnienia – i dotknąć jednego z aspektów jednostkowej tożsamości, która przecież nie jest nigdy jednowymiarowa, nigdy skupiona wyłącznie na „tu” i „teraz”. Nie mieści się w jednym, obecnym czasie, a rozpiera się między „kiedyś” i „teraz”. , mieszając  je w różnych proporcjach i dopełniając, nie zawsze czytelnie dla siebie samej.
  Owo oswojone teraźniejszością „kiedyś” pozwala bohaterce wierszy sięgnąć do nieswoich wspomnień i doświadczeń, dopowiedzieć poprzez los dziadka-zesłańca (?), ojca-partyzanta, który po wojnie został milicjantem i jego córka przyjęła pierwszą komunie o siódmej rano, żeby nie rzucać się w oczy, żeby on nie naraził się za bardzo przełożonym. Przecież losy krewnych to też część jej – dorosłej-dziecięcej  – bohaterki wierszy wspomnień, część jej życiowego bagażu. Dopuszcza zatem do głosu, w formie monologu, tych najbliższych, którzy, stając się częścią jej wspomnienia, są w istocie częścią jej samej. To ciekawy i w pełni, moim zdaniem, uprawniony wobec  przyjętej koncepcji tomu zabieg poetycki. Trudno mi jednak zgodzić się na kolejny krok poetki, na oddanie głosu – co prawda tylko w przebłysku, w migawkowym skrócie – także bezimiennym, zbiorowym ofiarom syberyjskich wojennych zsyłek („Skrawki”) i , zwłaszcza, rzezi katyńskiej („Katyń”). Pojedynczość własnego losu poświęcona w ten sposób zostaje przez autorkę na rzecz próby opowiedzenia o czymś generalnym: dwudziestowiecznym doświadczeniu wszystkich Polaków. I tak niepowtarzalność (zawsze niepowtarzalność, mimo podobieństwa wielu losów! To było siłą tego tomu!) przegrywa z nieudaną próbą uniwersalizacji, nic więcej tylko powtarzającą wprost – tkwiące już nam od lat w pamięci – końcowe kadry filmu Wajdy.
  „Rozdziały” to dobre, wcale niechcące się natrętnie podobać, proste wiersze. Poza modami i popularnymi konwencjami. Szkoda, że nie przekonujący historiozoficzny (a raczej doraźnie publicystyczny) zabieg osłabia ich czystą wymowę i zagłusza wyrazisty, niepowtarzalny głos.


Tomasz Cieślak


Bogumiła Jęcek „Rozdziały”,
Wydawnictwo Kwadratura, Łódź 2018




KALEJDOSKOP
MAGAZYN KULTURALNY ŁODZI 
I WOJEWÓDZTWA ŁÓDZKIEGO
NR 11, 2018 listopad