czwartek, 25 grudnia 2014

SMS Z NIEBA

"Oddali pokłon Panu." 1 Sm 1,28

"Moja dusza pozostaje tak prosta w obecności Boga
i skupiona w sobie, że wydaje się jakby czuła
na sobie spojrzenie Boga"

św. Maria


W tym wyjątkowym dniu życzę wszystkim odwiedzającym 
pogodnych Świąt Bożego Narodzenia, oraz wszystkiego dobrego w Nowym 2015 Roku.








wtorek, 9 grudnia 2014

Wyniki XLIV Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego o "Rubinową Hortensję" (06.12.2014)

Na konkurs wpłynęły 134 zestawy. Jury (Wojciech Bonowicz - przewodniczący, członkowie - Aleksander Nawrocki i Arkadiusz Morawiec) postanowiło przyznać nagrody:
-  I miejsce Katarzyna Zychla
- II miejsce Miłosz Anabell vel Bartosz Konstrat
- III miejsce Bogumiła Jęcek
Dodatkowo jury przyznało nagrodę za najlepszy wiersz o Piotrkowie Trybunalskim. Otrzymała ją Jadwiga Graczyk z Dzierzążni za utwór „Suplika”. Ponadto wyróżniono wiersze warszawskich poetów-amatorów Beaty Kołodziejczyk oraz Jerzego Wolińskiego.
Artystyczną częścią sobotniej uroczystości był recital Katarzyny Żak, która odczytała również wiersze laureatów.

Z prawej strony Jerzy Kisson-Jaszczyński - inicjator i współorganizator konkursu literackiego o "Rubinową Hortensję"

Katarzyna Żak

Od lewej: Katarzyna Zychla, Miłosz Anabell/Bartosz Konstrat, Bogumiła Jęcek
Wojciech Bonowicz, Rafał Czajka, Renata Wojtczak


KATARZYNA ZYCHLA

Makramy przeznaczenia

Zniosło nas z pełnego morza. Rośniemy w piach,
w ostre muszle, miękkie ciała morskich stworzeń.
W chłodną biel. Mówimy o dziecku, które ma się urodzić
w porze kwitnienia. Budujemy z patyczków sypialnię,
dziecięcy pokoik, taras. Krzyk mew rozprasza myśli.
Głębiej. Koralowe rafy rozkołysane łzą.

Ocieramy się o tajemnicę. Tarło nie kończy się nigdy.
Z łusek codzienności powstają kruche azyle.
Przejścia w skałach wyłożone boazerią mchów
tłumią kroki. Szepczemy, chociaż to bez sensu.
Echo plotkuje stokrotnie. Powtarza nasz lęk
od szczeliny do szczeliny. Wpisujemy imiona

językiem zapomnianych symboli. Iskra odrywa
się od kamienia. Gaśnie. Podróżujemy z kraju do kraju.
Kolekcjonujemy mapy, kompasy, pamiątki. Nienarodzony
tka swoją historię. Patrzymy przez powłoki świata.
Owodnia zmienia smak. Chłonie księżyc i gwiazdy,
śpiew wielorybów. Wszystko się zbiega do jednego punktu.

Znika pod powieką wszechmocnego.


MIŁOSZ ANABELL vel BARTOSZ KONSTRAT

Wieczór. Wracam do domu z kina "Fala"

Zaczęło padać i utonąłem nagle w rzece żółtych parasoli. Ci smutni
ludzie o pociągłych i woskowych twarzach, to ich skakanie przez
labirynt kałuż - razem tworzyli

zwierzę poszarpane szpilami deszczu, powietrzem poskręcanym w 
sznury szyderczego wiatru. Zaczęło padać i utonąłem w morzu
walczących oddechów, stęchłych i płytkich jak dźwięki rozstrojonych

bębnów. Na rogu stała ta dziewczyna z wydętymi policzkami,
schowana w podcieniach i szumiąca jak rozstrojone radio, tuż za nią
dwa niczyje kundle splątały się, próbując chronić resztki ciepła.
Razem wyglądali jak scena

ze snu wariatki, która przez całe lato mieszka w opuszczonym,
pordzewiałym aucie, a na zimę gdzieś znika, może zamienia się
w ptaka, a może zasypia w kołysce zdradzieckiego czasu. Zaczęło
padać i zapomniałem, jak skończył się bułgarski dramat, który

właśnie widziałem. Oni tam również w deszczu odkrywali zdradę i
nazywali miłością te strzępy pragnienia , dzięki którym róże
zamieniają się w okrzyki ognia, w smocze oddechy, trujące
i uporczywe. Idź już, dziewczyno, pomyślałem, jeszcze chwila

i wchłonę cię, nakręcę cię na szpulę sepiowego filmu, zamienię twoje
życie w falę punktów zwrotnych, szalonych pasaży i scen
zmontowanych z dziwną nienawiścią, z pragnieniem szatkowania
losów i przyszłości. Idź, zaraz przesłoni cię

dywizja żółtych parasoli, a mrok wyświetli ekran napisów
końcowych. Ktoś mnie
napisał i teraz mnie prowadzi strużka opowieści, wyciekająca
z pęknięć w wodzie i w oparach światła, ktoś opowiedział miją
śmierć i echo

przyniesie ją znów do mnie, ułoży na progu zwiniętą w kłębek jak
bezdomne zwierzę.


BEATA KOŁODZIEJCZYK

ostrza (z)wielokrot(nio)nego użytku. kazanie

mam pełno obrazów, które nie trzymają się ścian. mury zapadłe
na amnezję, bo łatwiej zetrzeć ciepłą krew, niż o niej mówić. ej, wy
- kwity mieliście chronić przed poparzeniem, a od świtu do
zmierzchu wystawiane są nowe! mówisz - szkoda
gardła, ta cela jest zbyt ciasna dla nas dwojga. świńscy judasze wciąż
łypią na zgarbione plecy. powiedz tylko jedno słowo, a znów będę
twoim zerem.


JERZY WOLIŃSKI

Szekspir

Ojciec przyniósł kota.
Wyglądał jak globus.

Gruby i cały w plamach.
Na plecach - Wielka Brytania.
Na brzuchu Afryka.
Na każdej łapie Madagaskar.

Można go pokazywać w szkole
na lekcjach geografii - powiedziała babcia Stasia.

I na lekcjach rysunków - dodał dziadek Antoni.

Kot przylepił się do pieca
i zamiauczał sonet.
Potem drugi, trzeci i 34.

Głodny jest.
Z poezji nie wyżyjesz...
powiedział ojciec.

Damy mu na imię Szekspir.
Albo Petrarka.
Albo Albo.


foto: Mariusz Baryła/Graffiti Piotrków
link





środa, 12 listopada 2014

Z okazji Święta Niepodległości (11 listopada) w Parafii Najświętszego Serca Jezusowego w Łodzi odbył się koncert Borysa Ławreniwa,  śpiewaka operowego, tenora i solisty Teatru Wielkiego w Łodzi. Artysta śpiewał m. in. pieśni włoskie, polskie, rosyjskie, hiszpańskie. Publiczność usłyszała w jego wykonaniu "Krawca żydowskiego", a na zakończenie koncertu Ławreniw odśpiewał wraz z publicznością popularne „Hej sokoły”. Frekwencja dopisała, były bisy i gorąca atmosfera.




Borys Ławreniw







Fot. B.Jęcek






niedziela, 2 listopada 2014

Październikowe spotkania w Łodzi

27 października w Domu Literatury w Łodzi odbyło się spotkanie z Wojciechem Bonowiczem, a już następnego dnia (28 października) z Olgą Tokarczuk. Udało mi się uczestniczyć  w jednym i w drugim spotkaniu. Bonowicz promował książkę Tischner. Dziennik 1944-1949, która to uświadamia nam nieprzeciętny dar postrzegania przez młodego człowieka, bo kilkunastoletniego chłopca, (późniejszego kapłana i filozofa) jego wyjątkowego obrazowania ówczesnej rzeczywistości.
Olga Tokarczuk z zapałem lansowała Księgi Jakubowe. Powieść zawiera około tysiąca stron. Jest to opis XVIII-wiecznej Polski, Polski wielonarodowościowej  i wielokulturowej. 


Wojciech Bonowicz


Olga Tokarczuk i Kinga Dunin







Fot. B. Jęcek



środa, 22 października 2014

ZBLIŻENIA 3

Na początku tego roku dostałam od Jarosława Trześniewskiego-Kwietnia almanach poetycki z młdawsko-działdowkimi poetami. Nie przeczę, trochę potrwało zanim go przeczytałam, ale i tak się zdarza. Poza wierszami, w książce znajdują się króciutkie notki biograficzne,  mamy tu autorów bardzo młodych i w bardzo dojrzałym wieku.  Jest wstęp napisany przez Jarka, z którego zacytuję końcowy fragment: „Myślę, że miłośnicy poezji znajdą tu coś dla siebie – zarówno z twórców działdowskich, jak i u mławskich oraz poetów goszczących w niniejszym almanachu. Zapraszamy do lektury!” I to coś, co najbardziej zwróciło moją uwagę, zamieszczam niżej.


Irena Chylińska

STOLIK ŁAWECZKA

Bez drzwi
bez okien
wrota otwiera
właśnie taka
wolność
myśli błądzą
w blasku słońca
kto to
wymyślił


Artur Dębski

POTWÓR

na kołowrotku miałem sto metrów żyłki
zabrakło
to musiał być potwór

zawsze czegoś kurwa zabraknie


i do pierwszego także


Gabriela Szubstarska (goszcząca)

WIECZÓR

równiny kładą się do snu
góry flirtują z mrokiem
cisza
tylko czasem słychać
spadające z urwiska kamienie
lęgnące się w ludzkich duszach

nie widać ani nieba
ani przerażonych oczu


Piotr Kozikowski

POKOLENIE ZNAKU ZAPYTANIA

wychodzą z baru
i z siebie samych
nawzajem udają
obcy i jednakowi
jednocześnie
jak zwykli ludzie
niestety

i tańczą, tańczą
w świetle monitorów
jak ćmy
wokół drabin
biorąc wszystko tracą


Ewa Lipska (goszcząca)

MIŁOŚĆ

Droga pani Schubert, temperatura naszej miłości wynosi
1200 stopni Celsjusza. To wystarczy, aby stopiło się złoto. Czy
to, co zaczęło się w ogniu, ma szanse na pożar? I czy zdążymy
jeszcze uciec do chłodnej starości, która może przedłużyć
nam wszystkie terminy ważności?





Wydawca: Związek Twórców Ziemi Zawkrzeńskiej
Druk i skład: Pracownia Poligraficzna
                   ul. Andersa 12, Mława
ISBN: 978-83-62500-16-1








piątek, 26 września 2014

Transpoetica: TATARZY

W ramach krakowskiej NOCY POEZJI, do Krakowa przyjadą znakomici poeci: Selim Chazbijewicz i Musa Czachorowski. Selim Chazbijewicz jest profesorem na  Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie, członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, członkiem Stowarzyszenia Autorów Polskich, redaktorem naczelnym czasopisma „Rocznik Tatarów Polskich”. Musa Czachorowski jest nie tylko poetą, ale i współautorem antologii poezji Tatarów polskich „Oto moje dziedzictwo”, redaktorem naczelnym kwartalników „Przegląd Tatarski” i „Muzułmanie Rzeczypospolitej”. Rozmowa będzie toczyła się wokół poezji tatarskiej, zaprezentowana zostanie najbardziej znacząca poezja Tatarów polskich, w tym naszych Gości. Zapraszamy na spotkanie tym goręcej, że będzie ono wyjątkową próbą przybliżenia bardzo słabo znanego obszaru poezji. Spotkanie odbędzie się 4 października 2014 roku, godz. 18:00, w Śródmiejskim Ośrodku Kultury.






Nadesłane

niedziela, 21 września 2014

Laureat Nagrody Kościelskich 2014 - Krzysztof Siwczyk


Laureat został nagrodzony za poemat "Dokąd bądź". Jury nagradzając książkę chciało zwrócić uwagę na nową jakość w dorobku pisarza, który ma już ustaloną pozycję w polskiej literaturze, również jako krytyk literacki, działacz kulturalny czy aktor. Poemat został opublikowany przez Wydawnictwo a5. 

Krzysztof Siwczyk (1977),  debiutował w 1995 r. tomem "Dzikie dzieci". Kolejne tomy to, m.in. "Emil i my", "Dane dni", "Wiersze dla palących", "Zdania z treścią", "Koncentrat", "Gody" oraz zbiór felietonów, szkiców literackich i rozmów "Kinkiety w piekle". Jest współtwórcą grupy poetyckiej Na Dziko.


W 1999 r. zagrał główną rolę w filmie Lecha Majewskiego pt. "Wojaczek"; wcielił się w postać poety Rafała Wojaczka. 

Wręczenie nagrody odbędzie się 11 października 2014 roku w Miłosławiu - dawnym majątku rodziny Kościelskich. 


ISBN 978-83-61298-71-7


sobota, 2 sierpnia 2014

Gdy brat staje się katem (II)

"Zaspy są tak wysokie, że droga do Ośnik, na którą właśnie wjeżdżają, przeobraża się w wąski półtunel. Wtem z naprzeciwka - sanie. Nie sposób się wyminąć. Na nich jacyś ludzie (dorośli i dzieci) oraz najrozmaitszej wielkości toboły. Z przodu zasiada uzbrojony enkawudysta. Krzyczy. 
- Zjechać! Zjeżdżać szybciej! Skariej!
Nie ma rady. Adolf, uwijając się z całych sił, przy pomocy mężczyzn z tamtych sań wygrzebuje w śnieżnej ścianie niszę, w którą wtłacza swój zaprzęg. Wciśnięci w zaspę patrzą z przerażeniem na długi szereg chłopskich podwód. Na każdej - po dwie trzy rodziny i bagaże.  Także sołdat z karabinem. Młodsze dzieci okryte pierzynami, bo mróz ponad trzydzieści stopni, starsi - skuleni pod kożuchami i burkami. Rozpoznają znajome twarze. To mieszkańcy okolicznych wiosek, osadnicy wojskowi, przeważnie Polacy, lecz nie wolno im nawet pokiwać ręką. Pierwszą taką próbą eskortujący natychmiast powstrzymują wrzaskiem. Dowiedzą się potem od pani Wandy, że wszyscy - przewiezieni do Łanowiec - zostaną załadowani do wagonów, natychmiast zadrutowanych. Postoją tam jeszcze kolejne dwa dni, wyglądając przez malutkie otwory okienne pozbawione szyb, wypuszczani tylko za potrzebą  i wyłącznie pod strażą. Już drugiego dnia przy takiej właśnie okazji zaczną z nich wyrzucać zamarznięte, martwe ciałka niemowlęce, wykrzykując błagania o katolicki pogrzeb dla swych dzieci. jednak sztywne, maleńkie zwłoki poleżą na zaśnieżonym międzytorzu, dopóki transport nie odjedzie, a uzbrojeni sołdaci nie przestaną zabraniać do nich dostępu. Dopiero wówczas polscy kolejarze podniosą je ukradkiem i ukryją w teczkach lub torbach, a następnie pochowają cichaczem na katolickim cmentarzu, w poświęconej ziemi, w obecności księdza. Kolejne ciałka wyrzucane na trasie pozostaną przy torach. Być może czyjeś litościwe ręce w końcu je pogrzebią? Mijają Święta Bożego Narodzenia i Nowy Rok AD 1940. Po raz pierwszy nie przybędą z tej okazji kolędnicy z życzeniami i pierwszy raz zabraknie im wiary, że się ten koszmar kiedykolwiek skończy. Tym bardziej iż wydarzenia z 10 lutego rozwieją ostatecznie wszelkie nadzieje. To dzień klęski i łez wylanych przez rzesze masowo wywożonych na Sybir. Okaże się teraz, że wcześniejsze nocne łapanki stanowiły tylko skromny wstęp, niejako wprawkę. Nie kończące się kawalkady sań z zesłańcami suną ze wszystkich stron ku stacji kolejowej w Łanowcach, skąd bez końca odjeżdżają zadrutowane transporty pod strażą enkawudzistów, znaczony sztywnymi zwłokami zamarzniętych dzieci, a także dorosłych; przeważnie starców. Zsyłki wpisują się teraz  w kalendarz na stałe. Wywożą w każdym tygodniu, nieraz rzadziej. Ich ofiarą może paść każdy w każdej chwili. Nikt nie jest pewien, czy nocą nie obudzi go walenie kolbami w drzwi.


(...) Wraz z wkroczeniem Niemców ustaje dla Polaków zagrożenie wywózkami na Syberię. Zwrócono też ludności wiele utraconych praw. (...) Pojawia się za to nowe niebezpieczeństwo. Nawrót niechęci ludności prawosławnej wobec Lachów, w zarodku stłumiony nie tak dawno przez sowiecką właść, która życzyła sobie spokoju na zajętych terenach. Ukraińcy wiążą z przybyciem Niemców wielkie nadzieje. Na swą wymarzoną, nigdy nie posiadaną, samostijną Ukrainę. Witają ich kwiatami, a Stepan Andrijewycz Bandera, obwołany w czasie Wielkiego Zboru w Krakowie prowidnykiem 
- przewodniczącym Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów
- przekonany , że ten czas triumfalnego marszu Wehrmachtu na wschód to czas uzyskania niepodległości Ukrainy, jawnie nawołuje do likwidacji niepożądanych elementów.
- NARODZIE, WIEDZ! MOSKWA, POLSKA, WĘGRY I ŻYDOSTWO TO TWOI WROGOWIE. NISZCZ ICH!
Skąd ma wiedzieć, że zamiary Hitlera mijają się z jego planami! Że ani mu się śni niepodległa Ukraina i że jej mieszkańcy przeznaczeni są w nich na niewolników "wyższej rasy nordyckich panów". Z tego powodu Bandera zostanie aresztowany, jednak ziarno źle ukierunkowanej nienawiści zdąży już wykiełkować. W Łanowcach, podobnie jak w innych miastach, wszyscy mieszkańcy, łącznie z dziećmi i młodzieżą, zostają spędzeni na specjalnie zorganizowany mityng. Na trybunie honorowej - przedstawiciele Niemców i Ukraińców. Przemówienie wygłasza ten ostatni, przeplatając je wrzaskiem:
- ŚMIERĆ ŻYDOM, CYGANOM I LACHOM!
(...) Pierwsze złowrogie wieści: UKRAIŃCY ZACZYNAJĄ RŻNĄĆ NASZYCH!, rozchodzą się w początkach grudnia 1941 roku. "Podobno wymordowali GDZIEŚ całą rodzinę! Mówią, że puścili z dymem JAKĄŚ wieś!". Nikt jednak nie wie niczego pewnego. Właściwie nikt w to nie wierzy.
- Rżną? Naszych? A za co?!...
Jednak po Nowym Roku 1942 niesprecyzowane, odległe pogłoski nagle się urealniają. Na łanowiecki rynek przed nieczynny już kościół katolicki przywożą pierwsze ofiary. Wszyscy nadzy. Wszyscy nieżywi. Leżą na plecach i brzuchach - jak kogo ułożono. Właśnie dzieci wychodzą ze szkoły. Przerażone, patrzą na ich skrępowane drutem kolczastym nogi i wykręcone do tyłu ręce. Dołączają do nich przechodnie; wkrótce gromadzi się tłum. Wrażenie jest porażające; nikt nie śmie się poruszyć, a nawet cokolwiek powiedzieć. Tylko wzrokiem poszukują być może jeszcze oddychających. Wśród obserwujących - Janeczka. Tego właśnie dnia znów przyszła z ojcem do cioci Krysi, którą pan Lipski wspomaga, jak może. Bardzo chce, lecz nie potrafi oderwać oczu od leżących, więc tylko ściska aż do bólu rękę taty. Oto z brzegu mężczyzna z przewierconym od ucha do ucha otworem, poprzez który przeciągnięto drut i zakręcono go na potylicy w ósemkę. Obok niego ktoś całkowicie obdarty ze skóry. - Jak święty Andrzej Bobola! - szepcze dziewczynka, wtulając twarz w ojcowski rękaw. Lecz nic to w porównaniu z młodą kobietą w wysokiej ciąży. Z jej rozharatanego brzucha sterczy macica. Ogromny, fioletowy balon. (...) Inna dziewczyna leży z obciętą piersią. Młody chłopak obok niej. Zamiast oczu ma dwa zalane smołą leje, a w jego rozwartych szeroko ustach widać przypalony fragment obciętego języka. Jest potężnie zbudowany, wspaniale umięśniony. Porusza głową. Jeszcze moment i z jego gardła wydostanie się nieartykułowany, nieludzki skrzek. Łączy się z ogólnym, pełnym zgrozy okrzykiem.
- ŻYJE!!!
Ktoś zaczyna go wyplątywać z drucianych więzów. Zaledwie skończy, ten - drgnąwszy kilkakrotnie - unosi się, odbija od ziemi i - ze strasznym rykiem z głębi trzewi - gna na oślep przed siebie.
(...) To wydarzenie działa na zgromadzonych wstrząsowo. Budzą się z odrętwienia. (...) Tego dnia w ludziach coś pęka. Nagle wszyscy zaczynają żyć w strachu tak wielkim, że przewyższa zagrożenie wywózkowe".


Krystyna Lubieniecka-Baraniak
"Gdy brat staje się katem"
opowieść dokumentalna
Fundacja "Nasza Przyszłość"
ISBN 978-83-88531-78-1



piątek, 1 sierpnia 2014

Gdy brat staje się katem (I)

"Kolejny dzień przyniesie szereg wypadków niewyobrażalnych i przewracających wszystko do góry nogami. Nic już nie będzie takie jak przedtem. Odmienią się także ludzie. Ten niedzielny dzień to 17 WRZEŚNIA 1939 ROKU. Z samego rana, punktualnie o godzinie szóstej, wszystkich podrywa terkot maszynowych karabinów. Janeczka po raz pierwszy w życiu słyszy ich obrzydły jazgot. I słyszy głos ojca, którego nigdy nie zapomni. Blady, roztrzęsiony, woła:
- Słuchajcie! Bolszewicy idą! Zaprzęgać?
Wkrótce, wraz z żoną i córką, siedzi w bryczce. Powozi własnoręcznie. Byle prędzej do Kozaczek! Do rodziców! Szybciej!... - z całych sił pogania konie.
Na strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza w Kozaczkach dezorientacja. Nikt niczego pewnego nie wie. Najwidoczniej przecięto wszystkie łącza. Całkowity brak kontaktu z odwodem usytuowanym na granicy Wołynia i Galicji. Co robić? Z sąsiedniej, ośnickiej strażnicy, oddalonej dwa i pół kilometra, docierają odgłosy strzałów. To mobilizuje komendanta do działania. Błyskawicznie podejmuje niełatwą decyzję zaniechania oporu. Zwoławszy podwładnych, daje rozkaz wymarszu do dworu. Zatrzymawszy ich przed gankiem, wpada do środka bez powitania i bez żadnych wstępów wypala:
- Potrzebne ubrania cywilne dla żołnierzy! Rozpuszczam ich! Wracają do domu. Ruscy idą! Był rozkaz - nie walczyć z nimi. Muszę... - przerywa na odgłos tętentu kopyt. Na majdan wjeżdża obcy żołnierz. Z końskiego pyska spadają płaty piany. - Sowieci! Strażnica w Ośnikach zlikwidowana! Wszyscy zabici! We śnie nas zaskoczyli! Przez most widocznie się wdarli! Ja cudem uszedłem z życiem. 
Nie do wiary! Niebo pogodne, błękitne, słońce świeci jak przed chwilą, cieplutko i przytulnie, a tu nagle... bolszewia!... Tutaj ich jeszcze nie ma, chyba z braku mostu w pobliżu. Wiadomo jednak, że WKROCZYLI! Niespodziewanie i podstępnie. Od tyłu! Kopiści, z pomocą niezawodnej Antośki, a także Florka, błyskawicznie wdziewają na siebie robocze ubrania, na głowy wciskają czapki z daszkiem lub baranie i - z grabiami czy widłami w ręku - rozpływają się w przestrzeni. natomiast komendant z dwoma podoficerami, poprosiwszy Aleksandra o furmankę i konie, odjeżdża w kierunku Łanowiec. Zamierzają dotrzeć do odwodu, gdzie powinno być dużo wojska. Być może uda się im przedrzeć do Zaleszczyk i dalej, aż do Rumunii? W samą porę, bo już ktoś donosi, że Ruscy są we wsi. Dziedzic chce wiedzieć, czy to prawda. - Florciu, pojedź i zobacz, co to za jedni. Były wychowanek, wystrojony paradnie - jak to do cerkwi - w angliki, bryczesy, skórzaną kurtkę i rękawiczki, w świątecznej koszuli i krawacie, w czapce z daszkiem na głowie, posłusznie wskakuje na konia. Kiedy zatrzyma się przed świątynią, gdzie pełno ludzi i obcego wojska, nieoczekiwanie obstępują go bajcy. W wytłuszczonych, zszarganych, nieokreślonej barwy szynelach, w szpiczastych czapkach - budionnówkach, ozdobionych ogromną czerwoną gwiazdą, w brezentowych butach na gumowych podeszwach, z wrogimi twarzami. Karabiny maja przewieszone na sznurkach, u boków - okrągłe, zaskorupiałe manierki. Niektórzy dosiadają małych stepowych koników, toteż nogi wyższych wzrostem szorują po ziemi. Śmiejąc się hałaśliwie, obserwują, jak koledzy szarpią "polskiego pana", ściągają z konia, coś wykrzykują. Trudno zrozumieć co, bo wrzeszczą wszyscy naraz. Wtem pojawia się starszyna z kilkoma czerwonymi kubikami na pagonach i rękawach. Prezentuje się lepiej od swych podwładnych, lecz i on nie grzeszy życzliwością. - Wot pamieszczik! Zsiadaj krwiopijco! - przyłącza się do sołdatów. Byłoby z Florkiem krucho, gdyby nie jego współplemieńcy. Nie zamierzają pozostawić go na pastwę losu.  - To nie żaden pamieszczik! Toż fornal ze dworu. Dziś u nas prazdnik! Nabożeństwo mamy! Dlatego tak paradnie ubrany. Najwidoczniej oficer daje wiarę świadectwu wieśniaków, a może ma zalecenie zjednywania ich wobec Krasnej Armii, gdyż nie tylko puszcza chłopaka wolno, lecz zostawia mu jeszcze wierzchowca. Miał szczęście, że nie spotkał krasnoarmiejców na pustej drodze. Pewnie pożegnałby się nie tylko z koniem, lecz i z życiem.

(...) Zwiedzeni pozorami normalności, oddychają z ulgą do tego stopnia, że Adolf z rodziną odjeżdża do siebie. Tu również nie dzieje się nic złego. Niestety, tegoż jeszcze dnia w Brzezinie pojawiają się przedstawiciele nowej władzy. Najwidoczniej ktoś uczynny zdążył donieść o powrocie "wrogiego elementu".
- Będziem was rozkułaczać!
Z dnia na dzień wszystko ulega zmianie. Także niektórzy tubylczy sąsiedzi. Dotychczas przyjaźni i życzliwi, nagle zmieniają się nieprawdopodobnie. Wprost nie ci sami. Wrodzy, napastliwi, butni, uszczypliwi. Utwierdzani przez Sowietów, że ci przybyli, by oswobodzić prawosławnych braci spod władzy polskich panów, co zgadza się z tym, co głoszą rodzimi nacjonaliści - zaczynają uważać się za tym mocniej pokrzywdzonych, co pobudza ich do odwetu. Wierzą święcie, że przystępują oto do walki o samostijną Ukrainę. Sprawia to, że skrajny odłam Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów OUN, już przed wojną słynący ze swych antypolskich niepodległościowych działań, zdobywa coraz większe wpływy. Rozkułaczenie okazuje się po prostu rabunkiem w świetle nowego prawa, a raczej bezprawia. Właścicielom Brzeziny "obrońcy prawosławia" z miejsca rekwirują na rzecz kołchozu w Łysogórce, po drugiej stronie Żerdzi, całą ziemię poza sadem i cały dobytek z wyjątkiem domu oraz budynków gospodarczych. Poza tym zabierają im dosłownie wszystko i natychmiast transportują za rzekę. Zwierzęta i maszyny, a także pasiekę. Nie zostawią ani jednej owieczki, ani nawet kury, gęsi czy kaczki. Zagarniają również kwiaty doniczkowe.
(...) Płacze na myśl o zmarnowanych koniach, które - jak się niebawem dowie - padły po trzech dniach, skutkiem czego świeżo upieczeni władcy tracą sposobność do zadawania szyku w zagrabionej również bryczce. - Dostawały dotychczas od polskich panów owies? No to teraz będą jadły pszeniczkę! Po takim posiłku i biedne koniki nie dożywają ranka. Nie lepiej powiodło się grabieżcą z pszczołami. Cały rój wraca natychmiast do Brzeziny. Do siebie! Biedne stworzenia. Nie mają gdzie mieszkać, ponieważ nowych uli zbudować nielzia. Można mieć najwyżej trzy. Wierne owady grupują się w kupki na ziemi, co im jednak nie wyjdzie na dobre. Zginą przy pierwszym mrozie".


Krystyna Lubieniecka-Baraniak
"Gdy brat staje się katem"
opowieść dokumentalna
Fundacja "Nasza Przyszłość"
ISBN 978-83-88531-78-1






niedziela, 15 czerwca 2014

Nie ma to jak przygoda

Wczoraj (14.06) wybrałam się na zakupy do Galerii Łódzkiej. W drugiej połowie czerwca obchodzimy z mężem trzydziestą rocznicę ślubu i postanowiłam kupić mu wyjątkowy prezent. Udało się. W tym też dniu gościł w Galerii Przemysław Saleta, nie mogłam nie skorzystać z okazji. Poprosiłam o autograf, a dobra Wróżka zrobiła mi zdjęcie :)


Fot. Magdalena I.




sobota, 7 czerwca 2014

Wojciech Bonowicz - wiersze

Są wiersze, tomy, książki, o których właściwie nie ma potrzeby za wiele pisać. Świetnie się czytają, wchłaniają. Naszym zadaniem jest tylko sięgnięcie po nie.

Piątek

Jest daleko. I jego wiersz także jest daleko.
Nie wychodził dziś  z domu. Lecz jest daleko
nie wyprowadził psa nie nakarmił rybek.
Jest daleko. W domu kręci się niczego
nie dotykając nie je nie włącza nie przeszkadza mu.
Światło pada na rybkę i czyni ją srebrną.
Za oknem słychać warkot ludzi. W oddali wiadukt
za wiaduktem wielki ciemny neon. "To nic", mówi.
To nic: nie wychodził z domu całe przedpołudnie
był daleko. Jeszcze nie wrócił.

Pokój

Zasłaniam ręką nie lubię
kiedy wchodzą. Nie zamykam drzwi
ale złości mnie gdy wchodzą bez pukania

kiedy piszę. Zasłaniam ręką kartkę
nie chcę żeby widzieli mnie
rozebranego

jak tańczę
jak powoli
wydobywam się z grobu.

W drzwiach stoi nowe życie. Mówi
do mnie dziwi się
tej przemianie.

Echa drugie

Idą dzieci ścieżką o świcie do kogo są podobne?
Jak kamyki rzucone w trawę jak ząbki w pudełku.
Są bardzo małym zbiorem na wielkim rozedrganym świecie
wśród mrówek i jarzębin wspinają się na miejsca.

Wiatr pod nogi im sypie piasek z wielkiego kotła.
Uczą się już odróżniać drzewa i nazwy drzew.
Unoszą wysoko głowy jakby wypatrywały zwiadowców
zawsze po drugiej stronie oczekuje ciekawsza lekcja.

A po drugiej stronie śnieg leży i dzień nie wstaje
wielkie młyny trzymają w górze bezczynne ramiona.
Tylko w jednym oknie pali się ogień i rzuca na śnieg
ślad wyciągnięty ku nim gorejącą ręką.

Napis przy torze

Pół świata nas
nienawidzi.
Drugie pół to my.



Z tomu "Echa" Wojciecha Bonowicza
Biuro Literackie, Wrocław 2013
ISBN 978-83-63129-52-1







niedziela, 25 maja 2014

Ostatni fragment z „Ostatniego rozdania” Wiesława Myśliwskiego

Przeczytałam kilka książek tego autora, jednak najbardziej zafascynował mnie doskonały „Traktat o łuskaniu fasoli”. Żadnej z pozostałych książek nie czytałam z tak zapartym tchem. Z „Ostatniego rozdania” najmocniej zaintrygowała mnie końcowa część książki i od tego też momentu szybciutko dobrnęłam do finału. Bardzo cenię sobie twórczość Myśliwskiego, podobnie jak i postać samego autora. Niesamowitość Myśliwskiego polega na trafnym postrzeganiu świata i ludzi, na zdolności obserwowania nie tylko tego, co zewnętrzne. Miałam przeogromne szczęcie być na dwóch spotkaniach z pisarzem w Łodzi, a są to spotkania nietuzinkowe, na zawsze pozostające w pamięci, jak i jego filozofia, która  zadomowiła się na stałe w mojej wyobraźni. Cieszę się niezmiernie, że są słowa, pod którymi mogę się podpisać bez jakichkolwiek zastrzeżeń.

- Świat nie idzie bowiem ku lepszemu, a więc i człowiekowi przyjdzie dzielić los świata. Psychologia będzie musiała sprostać temu, co niewątpliwie nadejdzie. Bezradny wobec przyszłego świata człowiek, który i dzisiaj jest już często bezradny, będzie potrzebował szczególnej pomocy, ba, bez mała opieki. I czyja to będzie rola? Nas, psychologów. Władza taka czy inna stanie się tak samo bezradna, bezradne będą ideologie, religie. My nie możemy być bezradni. W tym przyszłym świecie człowiek będzie się coraz bardziej odczłowieczał, tracił indywidualność, wolę, świadomość siebie. Jednostka stanie się zawadą świata. Świat będzie potrzebował dobrze wyrobionej masy. Już jej potrzebuje. Jak wyrobić zatem niczym ciasto, żeby tak powiedzieć, ludzką masę, oto cel świata. Podporządkować, ujednolicić, a do tego, aby czuła się szczęśliwa. Cóż więc nam mogą pomóc te wszystkie zestarzałe teorie, standardy, stereotypy, puste słowa, w które zaklął nas język.


A teraz kilka zdjęć z pobytu Wiesława Myśliwskiego w Łodzi (Klub Nauczyciela, 10.04.2014)


Spotkanie poprowadził  prof. Tomasz Bocheński

Jedyny autor uhonorowany dwukrotnie Nagrodą Nike (za powieści „Widnokrąg” w 1997 i „Traktat o łuskaniu fasoli” w 2007). 






Dedykacja dla mnie...


Fot. B.Jęcek