Kiedy sięgam
po nową książkę poetycką zastanawiam się nad jej zawartością, nad tym, ile z
proponowanych mi wierszy jest w stanie mnie zatrzymać, pozwolić na delektowanie
się, odizolowanie od ścian, w których w
danym momencie przebywam. Niezaprzeczalny
jest fakt, że poetów nam nie brakuje, tak jak nie brakuje nam poezji, której
nie chce się czytać – poezji standardowej. Będąc w Kutnie otrzymałam od
Artura Fryza tom jego wierszy „czytanie
z księgi świętego kłapouchego”. Po przeczytaniu książki bardzo ucieszyłam się,
że nie będę musiała jej się pozbywać, że zostanie umieszczona wśród innych moich książek poukładanych na półkach za szkłem. Zacznę od wiersza, który zrobił na mnie
szczególne wrażenie, i który z całą pewnością mieści się w klamrach tytułu.
chatka puchatka
Ani Wieser
jesienią
kiedy staję się kruchy i brązowy
jak liść
albo i krowi placek
i kiedy
najbardziej nie mam domu
kiedy nie znajduję
go nawet w norach
a tym
bardziej w pokrytych szronem gniazdeczkach
ani nawet w
uchylonych przez sen oczach moich dzieci
ani w słowie
bożym
ani w żadnym
innym czytaniu na ten i na każdy inny dzień
ani co
wydaje się niemożliwe w wielkiej księdze aa
ani w domach
moich przyjaciół
którzy właśnie
umarli albo wyszli
albo w
srebrzysku rozdają ludziom czekoladę
soczki i swoje papierosy
albo siedzą
cicho pod miotłami i nie otwierają
bojąc się że
chcę pożyczyć pieniądze
potrzebne im
tak samo jak mi albo i bardziej
albo mam
kota
wtedy
najbardziej lubię sobie wyobrażać
że właśnie
wyszli zbudować mi dom
z mojego
starego szałasu
który
rozbierali dzień po dniu godzina po godzinie
i że znajdę
go po innej stronie stumilowego lasu
saska chwila
A.M Wieczorkowskiemu
zaprosiłeś mnie na kawę do pałacu
na stoliczku jak zwykle piętrzą się papiery
doniczki z roślinami i brudne naczynia
obok misternej filiżanki leży piękny basset
biały z żółtą łatką
długie uszko przykrywa mały pyszczek
martwy psi noworodek niemal doskonały
pośród tych wszystkich rupieci
trzystu lat dziejów które odgrzebujesz
kolejnych lat pudru którymi z każdą chwilą
przysypujesz je
uśmiechasz się przepraszająco nie zdążyłem go jeszcze pogrzebać
gdzieś tu powinna być cukiernica
na tym zielonym katafalku
właściwie to nie basset jego matka nie jest rasowa
ma czarną sierść i krótkie nóżki
zaaferowana biegnie właśnie
do podobnego do niej pieska który przeżył
trzymam w palcach cichutkie uszko filiżanki
kawa jest świetna
i świetnie podana
przykrywasz go serwetką
z prostym zielonym wzorkiem
w kształcie fali
za świtem
Annie Chodakowskiej
teraz jadę pociągiem z kutna do warszawy
kapłan dnia krąży na horyzoncie
jak bezcielesna metafora
pomarańczowa pajda wędruje
tuż za drzewami
zbliża się do mnie
spieczona jak wargi
za łowiczem maleje blednie topi się w mgłach
jak światło latarki
kluczy w głowach sosen
pod bednarami niknie gdzieś z przodu
rzuca się chyba pod elektrowóz
daremnie czekam aż pokaże się
z drugiej strony
podróży
ale tam tylko obudzone ptaki
podnoszą w górę
światło
sypiące się z nieba jak mąka
teraz nie jestem godzien
4 komentarze:
Interesujące wiersze.
Nie przepadam za "dedykowaniem".
Ja chyba też, tzn. sporadycznie tak, jednak nie za często. 'W bujanym fotelu" chcę dedykować siostrze...
Poezja wymaga skupienia - nawet jeśli opisuje "tylko" moment, impresję. Jest ulotna, a mimo to (a może właśnie dlatego?) chce coś zatrzymać. A my powinniśmy się o nią... potknąć, bo bez przerwania codziennej rutyny umyka nam to, co być może jest najcenniejsze.
Zgadzam się ze wszystkim :) ale... niezaprzeczalny jest fakt, że moment, chwilka zapisana po prostu dobrze, smacznie, zatrzyma nas na pewno, nawet jeżeli będzie to chmurka, czy jakiekolwiek inne wyeksploatowane słowo. Niech to będzie najprostsze, jednak koniecznie dobrze poetycko ubrane ;)
Pozdrawiam serdecznie.
Prześlij komentarz