Ja, poszukiwacz ludzi prawdziwych,
Ja, zaklinacz wężów wijących się nade mną
zastygłem w pomnik ze wzniesionym mieczem,
którym człowieka rozetnę czy ciemność?
K.K. BACZYŃSKI
Autobiografia
Jeden z nielicznych młodych poetów tak utalentowanych. Nie ulega wątpliwości, że gdyby żył, zaliczałby się do liderów polskiej poezji, a może i nie tylko polskiej. Ostatni znany jego wiersz, to wiersz z 13 lipca 1944 roku i mam go w swoim zbiorku:
Ja, zaklinacz wężów wijących się nade mną
zastygłem w pomnik ze wzniesionym mieczem,
którym człowieka rozetnę czy ciemność?
K.K. BACZYŃSKI
Autobiografia
Jeden z nielicznych młodych poetów tak utalentowanych. Nie ulega wątpliwości, że gdyby żył, zaliczałby się do liderów polskiej poezji, a może i nie tylko polskiej. Ostatni znany jego wiersz, to wiersz z 13 lipca 1944 roku i mam go w swoim zbiorku:
***
Gdy za powietrza zasłoną dłoń pocznie kształty fałdować i czuje się wielkie ptaki rosnące za chmur kwiatami, zmierzch schodzi lekko. A ona świeci u okna głową jasną jak listek światła i śpiewa piosenkę ciszy. Długa wijącą się wstęgą głos ciepły w powietrzu stygnie, aż jego dosięgnie w zmroku i szept przy ustach usłyszy. "Kochany" - szumi piosenka i głowę owija mu, dzwoni jak włosów miękkich smugą, lilie z niej pachną tak mocno, że on, pochylony nad śmiercią, zaciska palce na broni, wstaje i jeszcze czarny od pyłu bitwy - czuje, że skrzypce grają w nim cicho, więc idzie ostrożnie, powoli, jakby po nici światła, przez morze szumiące zmroku i coraz bliższa jest miękkość podobna do białych obłoków, aż się dopełnia przestrzeń i czuje jej głosik miękki stojący w ciszy olbrzymiej na wyciągniecie ręki. "Kochany" - szumi piosenka, więc wtedy obejmą ramiona więcej, niż objąć można kochając jedno ciało. Dłoń wielka kształty fałduje za nieba czarną zasłoną i kreśli na niej zwierzęta linią drżącą i białą. A potem świt się rozlewa. Broń w kącie ostygła i czeka. Pnie się wąż biały milczenia, przeciągły wydaje syk. I wtedy budzą się płacząc, bo strzały pękają z daleka, bo śnili, że dziecko poczęli całe czerwone od krwi. K.K. Baczyński "PÓŁ MNIE A PÓŁ BOGU Wydawca: Prószyński i S-ka SA 02-651 Warszawa, ul. Garażowa 7 ISBN 83-7180-660-4 1997 r.
Uczniem był średnim, na jego świadectwach szkolnych więcej figurowało trójek niż innych stopni. Na jednym z zachowanych świadectw nawet postępy z języka polskiego ocenione zostały jako dostateczne, za to przez cały czas pobytu w szkole mógł się pochwalić bardzo dobrymi wynikami z rysunków. Po ukończeniu szkoły średniej wybierał się na studia w warszawskiej ASP, pomagał mu w tym Fernaud, poeta i lektor na Uniwersytecie Lwowskim. Miał wielką szansę studiować we Francji. Na przeszkodzie stanęła śmierć ojca, i przede wszystkim wojna.
Posługiwał się pseudonimami (między innymi): Jan Bugaj, Piotr Smugosz, Krzysztof Zieliński czy Jan Krzyski.
Jeden z ulubionych moich wierszy, piękny wiersz: Dzieci na mrozie To śnieg tak futrem ciszy osłupienie okrył, aż zgasił ślady naprzód i wstecz. Dzieci skostniałe rączki kładą na ustach mokrych, by nie wypadł z nich ognisty miecz. Bo dzieci są cierpliwe - przykute do murów, ścięte mrozem w szkło białe, ściskają kreski ust, by nie wypadły z nich czerwone bąble bólu, celne jak grom i ostry nóż. I dzieci są cierpliwe, lecz gdy tkniesz przemarzłe, przemienione w szkło, to się rozsypią, tryśnie krew i drgnie obłoków głuchy dzwon. Prysną filary. Zastygli w kościołach, w modlitwę lodowatą wsparci chłodem czół, zobaczcie, jak się ziemia otwiera pod kołem wydartym z ust i miasto tnie - na pół. Wsparci w brzeg życia jak w kieliszków brzeg, świsną w głąb ognia zastygli w kamienie i wtedy będzie noc - w ogień-wstąpienie, a na to grzmot kół z ognia, a na to - tylko - śnieg. 8 XI 41 r. i jeszcze Obozy
Gdy na niebo wieczorne spienione gwiazdami
wypływa ciężki okręt,
a siwi marynarze wysoko nad nami
sieci spuszczają w dół,
my jesteśmy tam w dole jak dzieci samotne,
co zrywają jagódki z umarłego krzewu
gorzkie i czarne, gorzkie i czarne owoce,
kiedy nad nami stoją dni i noce,
ciemności szumi drzewo.
Błogosławimy dni mleczne i krowie
i cień lipowy, i liści lot,
i krew, co płynie po ściętej głowie,
my zawsze pewni, zawsze gotowi
na sąd: co dobro, zło.
Błogosławimy straszne pociągi
odjeżdżające w smutek bez granic -
- z nich jęk jak dym. - To jadą ranni,
uczuć skręcone kabłąki.
Błogosławimy pola bitewne
i mądrość ludów, i mądrość maszyn,
krzywdy i wiary, i żale rzewne.
Grozo! Ojczyzno nasza!
Wtedy jesteśmy jak dzieci samotne,
a oczy ciemne i drapieżne są,
kiedy zapuszcza sieci ciężki okręt
i chwyta nas za fale wyciągniętych rąk.
Dźwigaliśmy brzemiona, broń czarną dźwigali
i śpiąc w obozach dusz wspólnych i ciemnych,
takeśmy z wolna pozapominali
snów - niedaremnych,
że uchwyceni przez sieci rybacze,
porwani w górę i rzuceni obok,
słyszymy: ziemia pokonana płacze,
ale nie śpiewa zwycięski obłok.
Próżne miłości były nasze ciała,
bo nie dość było pokochać gromadzie
tą rozdzieloną na tysiąc miłością,
co nas prowadzi.
O, bo i nie dość było kochać jedno,
i tak czujemy ziemi oddaleni,
jak nas rozdziera ogromna samotność -
nieba powolne milczenie.
19/20 II 43 r.
Dwa ostatnie wiersze pochodzą z tomu "Spojrzenie", który nabyłam wczoraj w antykwariacie. Do książki dołączona jest czarna płyta analogowa z wierszami recytowanymi przez Krzysztofa Kolbergera. No cieszy, cieszy... K.K. Baczyński "Spojrzenie" Państwowe Wydawnictwo "Iskry" Warszawa 1985 ISBN 83-207-0705-6 |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz