piątek, 1 sierpnia 2014

Gdy brat staje się katem (I)

"Kolejny dzień przyniesie szereg wypadków niewyobrażalnych i przewracających wszystko do góry nogami. Nic już nie będzie takie jak przedtem. Odmienią się także ludzie. Ten niedzielny dzień to 17 WRZEŚNIA 1939 ROKU. Z samego rana, punktualnie o godzinie szóstej, wszystkich podrywa terkot maszynowych karabinów. Janeczka po raz pierwszy w życiu słyszy ich obrzydły jazgot. I słyszy głos ojca, którego nigdy nie zapomni. Blady, roztrzęsiony, woła:
- Słuchajcie! Bolszewicy idą! Zaprzęgać?
Wkrótce, wraz z żoną i córką, siedzi w bryczce. Powozi własnoręcznie. Byle prędzej do Kozaczek! Do rodziców! Szybciej!... - z całych sił pogania konie.
Na strażnicy Korpusu Ochrony Pogranicza w Kozaczkach dezorientacja. Nikt niczego pewnego nie wie. Najwidoczniej przecięto wszystkie łącza. Całkowity brak kontaktu z odwodem usytuowanym na granicy Wołynia i Galicji. Co robić? Z sąsiedniej, ośnickiej strażnicy, oddalonej dwa i pół kilometra, docierają odgłosy strzałów. To mobilizuje komendanta do działania. Błyskawicznie podejmuje niełatwą decyzję zaniechania oporu. Zwoławszy podwładnych, daje rozkaz wymarszu do dworu. Zatrzymawszy ich przed gankiem, wpada do środka bez powitania i bez żadnych wstępów wypala:
- Potrzebne ubrania cywilne dla żołnierzy! Rozpuszczam ich! Wracają do domu. Ruscy idą! Był rozkaz - nie walczyć z nimi. Muszę... - przerywa na odgłos tętentu kopyt. Na majdan wjeżdża obcy żołnierz. Z końskiego pyska spadają płaty piany. - Sowieci! Strażnica w Ośnikach zlikwidowana! Wszyscy zabici! We śnie nas zaskoczyli! Przez most widocznie się wdarli! Ja cudem uszedłem z życiem. 
Nie do wiary! Niebo pogodne, błękitne, słońce świeci jak przed chwilą, cieplutko i przytulnie, a tu nagle... bolszewia!... Tutaj ich jeszcze nie ma, chyba z braku mostu w pobliżu. Wiadomo jednak, że WKROCZYLI! Niespodziewanie i podstępnie. Od tyłu! Kopiści, z pomocą niezawodnej Antośki, a także Florka, błyskawicznie wdziewają na siebie robocze ubrania, na głowy wciskają czapki z daszkiem lub baranie i - z grabiami czy widłami w ręku - rozpływają się w przestrzeni. natomiast komendant z dwoma podoficerami, poprosiwszy Aleksandra o furmankę i konie, odjeżdża w kierunku Łanowiec. Zamierzają dotrzeć do odwodu, gdzie powinno być dużo wojska. Być może uda się im przedrzeć do Zaleszczyk i dalej, aż do Rumunii? W samą porę, bo już ktoś donosi, że Ruscy są we wsi. Dziedzic chce wiedzieć, czy to prawda. - Florciu, pojedź i zobacz, co to za jedni. Były wychowanek, wystrojony paradnie - jak to do cerkwi - w angliki, bryczesy, skórzaną kurtkę i rękawiczki, w świątecznej koszuli i krawacie, w czapce z daszkiem na głowie, posłusznie wskakuje na konia. Kiedy zatrzyma się przed świątynią, gdzie pełno ludzi i obcego wojska, nieoczekiwanie obstępują go bajcy. W wytłuszczonych, zszarganych, nieokreślonej barwy szynelach, w szpiczastych czapkach - budionnówkach, ozdobionych ogromną czerwoną gwiazdą, w brezentowych butach na gumowych podeszwach, z wrogimi twarzami. Karabiny maja przewieszone na sznurkach, u boków - okrągłe, zaskorupiałe manierki. Niektórzy dosiadają małych stepowych koników, toteż nogi wyższych wzrostem szorują po ziemi. Śmiejąc się hałaśliwie, obserwują, jak koledzy szarpią "polskiego pana", ściągają z konia, coś wykrzykują. Trudno zrozumieć co, bo wrzeszczą wszyscy naraz. Wtem pojawia się starszyna z kilkoma czerwonymi kubikami na pagonach i rękawach. Prezentuje się lepiej od swych podwładnych, lecz i on nie grzeszy życzliwością. - Wot pamieszczik! Zsiadaj krwiopijco! - przyłącza się do sołdatów. Byłoby z Florkiem krucho, gdyby nie jego współplemieńcy. Nie zamierzają pozostawić go na pastwę losu.  - To nie żaden pamieszczik! Toż fornal ze dworu. Dziś u nas prazdnik! Nabożeństwo mamy! Dlatego tak paradnie ubrany. Najwidoczniej oficer daje wiarę świadectwu wieśniaków, a może ma zalecenie zjednywania ich wobec Krasnej Armii, gdyż nie tylko puszcza chłopaka wolno, lecz zostawia mu jeszcze wierzchowca. Miał szczęście, że nie spotkał krasnoarmiejców na pustej drodze. Pewnie pożegnałby się nie tylko z koniem, lecz i z życiem.

(...) Zwiedzeni pozorami normalności, oddychają z ulgą do tego stopnia, że Adolf z rodziną odjeżdża do siebie. Tu również nie dzieje się nic złego. Niestety, tegoż jeszcze dnia w Brzezinie pojawiają się przedstawiciele nowej władzy. Najwidoczniej ktoś uczynny zdążył donieść o powrocie "wrogiego elementu".
- Będziem was rozkułaczać!
Z dnia na dzień wszystko ulega zmianie. Także niektórzy tubylczy sąsiedzi. Dotychczas przyjaźni i życzliwi, nagle zmieniają się nieprawdopodobnie. Wprost nie ci sami. Wrodzy, napastliwi, butni, uszczypliwi. Utwierdzani przez Sowietów, że ci przybyli, by oswobodzić prawosławnych braci spod władzy polskich panów, co zgadza się z tym, co głoszą rodzimi nacjonaliści - zaczynają uważać się za tym mocniej pokrzywdzonych, co pobudza ich do odwetu. Wierzą święcie, że przystępują oto do walki o samostijną Ukrainę. Sprawia to, że skrajny odłam Organizacji Ukraińskich Nacjonalistów OUN, już przed wojną słynący ze swych antypolskich niepodległościowych działań, zdobywa coraz większe wpływy. Rozkułaczenie okazuje się po prostu rabunkiem w świetle nowego prawa, a raczej bezprawia. Właścicielom Brzeziny "obrońcy prawosławia" z miejsca rekwirują na rzecz kołchozu w Łysogórce, po drugiej stronie Żerdzi, całą ziemię poza sadem i cały dobytek z wyjątkiem domu oraz budynków gospodarczych. Poza tym zabierają im dosłownie wszystko i natychmiast transportują za rzekę. Zwierzęta i maszyny, a także pasiekę. Nie zostawią ani jednej owieczki, ani nawet kury, gęsi czy kaczki. Zagarniają również kwiaty doniczkowe.
(...) Płacze na myśl o zmarnowanych koniach, które - jak się niebawem dowie - padły po trzech dniach, skutkiem czego świeżo upieczeni władcy tracą sposobność do zadawania szyku w zagrabionej również bryczce. - Dostawały dotychczas od polskich panów owies? No to teraz będą jadły pszeniczkę! Po takim posiłku i biedne koniki nie dożywają ranka. Nie lepiej powiodło się grabieżcą z pszczołami. Cały rój wraca natychmiast do Brzeziny. Do siebie! Biedne stworzenia. Nie mają gdzie mieszkać, ponieważ nowych uli zbudować nielzia. Można mieć najwyżej trzy. Wierne owady grupują się w kupki na ziemi, co im jednak nie wyjdzie na dobre. Zginą przy pierwszym mrozie".


Krystyna Lubieniecka-Baraniak
"Gdy brat staje się katem"
opowieść dokumentalna
Fundacja "Nasza Przyszłość"
ISBN 978-83-88531-78-1






Brak komentarzy: